"Trzeba to powiedzieć - dziwna muzyka..." Dead Saint's Bitch - Khaas (RECENZJA)

 

W karierze dziennikarstwa muzycznego przychodzi mi recenzować różne albumy. Od lekkich bluesowych gitar po mocne i ciężkie przestery. Są jednak grupy, które w jakimś stopniu, większym lub mniejszym, wyróżniają się czymś specjalnym. Do takich zdecydowanie zalicza się pomorski kwartet, prosto z Gdańska – Dead Saint’s Bitch. Tak się zdarzyło, że dopiero trzy lata po premierze ich debiutanckiego krążka „Khaas” mogę skleić kilka słów na jego temat, a uwierzcie mi, jest co sklejać. Zespół w składzie Kamila „Dragonixa” Haas (wokal, klawisze), Bartek Krzyżyński (gitara), Wojtek Chmielewski (perkusja) oraz Jan Banaś (bas) istnieje w obecnej kooperacji od 2017 roku, mimo że swoje korzenie datuje na 2011. Ciężko jest określić dokładnie, jaki sprecyzowany gatunek grupa reprezentuje. Sami określają się jako połączenie death i prog metalu z funkowymi wstawkami. Brzmi dziwnie? Spokojnie, to dopiero początek tej 49-minutowej przygody.

Wielki ukłon dla wokalistki Kamili, ponieważ z tego, co udało mi się wyczytać, jest ona autorką okładki oraz rysunków zawartych w książeczce. A jest mrocznie, nie tylko w aspekcie muzycznym.

Pomińmy może numer pierwszy, który jest sam w sobie jajcarski, a klip to tylko potwierdzi. Zagłębiając się w dalszą część płyty, autentycznie usłyszymy mieszaninę wcześniej wymienionych gatunków. Kompozycje są pomieszane, trochę tu języka polskiego, hiszpańskiego, a dominującym jest tu język angielski, z którym wokalistka sobie poradziła zaskakująco dobrze. Gitarowe eksperymenty pokroju Dream Theater, połamane Tool’owe takty czy momenty metal-rapu typowe (jeden z moich ulubionych utworów „Is This Real Life?”) dla Rage Against The Machine powodują wcześniej wspomniany misz-masz gatunkowy, który powoduje, że każdy powinien znaleźć coś dla siebie. No i jeszcze ukryty „Pretty Woman” na początku „For Me” lub „Final Countdown” w „G.r.a.d.”. Zespół w każdym momencie puszcza do słuchacza oczko.

Przez owe zróżnicowanie płyta nie trzyma się całości. Chyba, że był to specjalny zabieg ze strony gdańskiego kwartetu, to zwracam honor. Pozostał jeszcze jeden aspekt – sam wokal. Momenty niskiego growlu są przepotężne i wpasowują się w konwencję zespołu, a czysto śpiewane, harmonizujące się wstawki są genialnym rozwiązaniem, w którym Kamila ukazuje swój bardzo bogaty oraz piękny warsztat głosowy. Lecz muszę przyznać. Kiedy natrafiam na momenty wysokich rejestrów, wysokiego kobiecego screamu, osobiście mi to nie siadło. Możliwe, że nie jestem przyzwyczajony do takiego typu muzy, a sam mało słucham brutal kobiecego wokalu. Niemniej jednak wcześniej wspomniany growl i clean wypadają prześwietnie.

No trzeba to powiedzieć – dziwna muzyka. Niby death i metalcore, a jednocześnie prog i funk. Szczerze to pierwszy raz trafiłem na takie dziwne połączenie i osobiście powiem, że podoba mi się. Są momenty nieścisłości, lecz podejrzewam, że z płyty na płytę będzie tylko i wyłącznie lepiej. Doszły mnie słuchy, że Dead Saint’s Bitch nagrywa kolejną płytę, którą celują w połowę 2021 roku. Mam nadzieję na podobne rozwiązania z debiutu i powiem czegoś nowego i świeżego. Zostało tylko załapać się na koncert tego zespołu, ponieważ podejrzewam, że na żywo materiał brzmi potężnie.

Setlist:

01. S+f

02. Bluff

03. Hypocrite

04. Fatica Cronica

05. Bonanza de la Muerte

06. Jon Bon Jovi from Outer Space

07. Is This Real Life?

08. Courage

09. For Me

10. Tusk (Jak żyć Panie premierze?)

11. G.r.a.d.

12. Epilog

Komentarze

Popularne posty