"Betonowa pustynia..." Coroecho - Coroecho EP (RECENZJA)
Przeglądając
Internet w poszukiwaniu nowych i świeżych zespołów, często natrafiam na
debiutujące EP-ki bandów, dla których muzyka to coś więcej, niż tylko zwrotka i
refren. Do takich zalicza się zdecydowanie krakowski kwartet Coroecho, którzy,
jak sami określają, muzyka dla nich jest jak echo serca. W 2019 ukazała się
bowiem pierwsza płyta krótkogrająca, zawierająca 5 utworów i lekko ponad 20
minut materiału. Krążek, jak na debiut, jest wydany pięknie, schludnie, a
okładka jest pewnie odniesieniem do numeru czwartego. To tylko moje
przypuszczenia, podoba mi się. Skład, w którym nagrali ową EP-kę, czyli Mikołaj
Bzdyra (gitara basowa, wokal), Maciej Dydek (gitara rytmiczna, chórki), Filip
Bieroń (gitara prowadząca) oraz Piotr Masłowski (ówczesny perkusista i songwriter) prezentują żywe i
energiczne podejście do rocka. Ale czy jest to takie oczywiste?
No
właśnie. Przesłuchując pierwszy raz album miałem już na wstępie problem, jak
zdefiniować chłopaków i pod jaki gatunek ich podpiąć. Po kolei. Mamy tutaj do
czynienia z lekko połamanym bluesem garażowym w numerze pierwszym „Cierń”, który
pod względem kompozycyjnym jest genialny. W klipie dołączonym do kawałka można
dostrzec, że całą robotę robi gitarzysta, klepiący swoje riffy na Jazzmasterze,
który sam w sobie jest odniesieniem do vintage’u. Jeśli jednak mam być szczery,
to maniera wokalna Mikołaja kompletnie mi nie siadła. Przyjemniej już się robi
w spokojniejszych numerach jak „Latające Słonie” czy „333”. Co do tego
pierwszego to mam lekkie wątpliwości, czy brzęczenie początkowej gitary akustycznej
było celowe, czy jednak nie chciało się już robić powtórki. Brzmi to trochę nie
na miejscu. Na plus lecą wszechobecne solówki gitarowe, bardzo bogaty warsztat.
Wpływy
hardrocka słyszymy w „Betonowej Pustyni”. No i znowu, kompozycyjnie jest pięknie,
szczególnie ten brudny przesterowany bas na początku, poza momentami wybijania
się gitary lub perkusji z taktu (trochę przypomina Living Colour z numerem
„Cult of Personality”). Wokale tutaj ewidentnie są wykrzyczane, czasami
niedociągnięte, tak samo, jak w utworze pierwszym. A szkoda, bo warstwa
tekstowa jest głęboka, daje momentami dużo do myślenia.
Podsumowując:
wyszło przyzwoite, zwykłe rockowe granie. A co z tym gatunkiem? Bezpiecznie
raczej będzie przypisać ich pod polską alternatywę. Mamy trochę mocniejszego
rocka, wpływy garage bluesa, wszechobecny vintage oraz szczyptę punka. Jestem
świadomy tego, że debiutancka EP-ka przysporzyła chłopakom z Coroecho sporo
stresu, stąd możliwe błędy oraz niedociągnięcia na pierwszym wydawnictwie. Lecz
to dopiero początek. Widziałem ich występ online, gdzie cover Arctic Monkeys w
nietypowej aranżacji wyszedł zaskakująco dobrze. Może to jest droga na druga
płytę, neo-punk w stylu brytyjskiego Idles? Kto wie. Ważne, że do odważnych
świat należy. Znalazłem jedną lub dwie perełki z tych pięciu, które sobie
zapętlę w prywatnej playliście. Chłopaki, nie poddawać się! Macie już bazę
kompozycyjną, do której możecie się odnosić na następnych wydawnictwach.
Zwróćcie uwagę na realizację, na tempo metronomu, a będzie tylko już lepiej.
Ogólną opinię na temat EP-ki „Coroecho” zostawiam już Wam.
PŚ
Setlist:
01.
Cierń
02.
333
03.
Latające Słonie
04.
Betonowa Pustynia
05.
Flow
Chłopaki dają czadu, a na żywo są niesamowici!
OdpowiedzUsuń