"Nie dobre, czy najlepsze. Tylko niezłe." Batushka - Panichida RECENZJA
W 2019 świat
metalu obiegła głośna informacja. Konflikt w zespole Batushka - niejeden portal
muzyczny nie mógł ominąć tego tematu. Po sporach prawnych rozpoczęła się żywa
rywalizacja Krzysztofa Drabikowskiego i Bartłomieja Krysiuka o te „prawdziwe”
miano zespołu. W tymże roku dostaliśmy w ręce dwa albumy, jeden po drugim. Z
tym, że jeden na platformie YouTube (po rozprawach sądowych „Panichida” została
usunięta z serwisu streamingowego Spotify). Jak w przypadku „Hospodi” recenzja
ta jest wolna od wszelkich opinii, dotyczących gloryfikowania któregoś z
projektów. Skupiamy się na wartości lub jej braku, który niesie ze sobą każdy z
krążków. Nie porównujemy, bo jak się okazuje później, są to dwa oddzielne
światy. Cytując internautów, mamy tu do czynienia z tak zwaną „Ba-true-shką”.
Ale czy tak naprawdę jest?
Co nam się rzuca
w oczy? Utwory są podpisane jako „Песнь 1”, „Песнь 2” itp. Sugeruje to
odwołanie się do pierwszego albumu, gdzie kompozycje były podpisywane jako „Yekteníya”.
Nie tylko zawartość stara się upodobnić do debiutu. Okładka prezentuje Czarną
Madonnę, nieco podobną do albumu z 2015 roku. Czy Drabikowski chciał w ten
sposób zamanifestować swoją pieczę nad projektem? Czy był to celowy zabieg?
Tego nie wiemy. Zagłębmy się w treść.
Bez zbędnego
ociągania, długich wstępów dostajemy mocnym przesterem w twarz. Czuć ducha
„Litourgiya”, jest bardzo charakterystycznie i mocno. Podwójna stopy,
harmonizujące gitary i zawodzące prawosławne chorały. Wydaje się, że wszystko
jest na swoim miejscu.
„Песнь 2” jest dziwna,
w pozytywnym słowa znaczeniu. Gdyby się przysłuchać, ponad 7 minutowy utwór
podzielony jest na 3 części. Pierwsza, typowo batushkowa, bez zmian. Druga z
przerywanymi partiami gitarowymi. Nie wiem, od razu skojarzyło mi się z
Kozakami i wyprawami na Zaporoże bądź przeprawami łodziami przez Dniestr. Jest
bardzo ukraińsko i… bardzo wesoło, nie jest to typowe. Ostatnia część
rozpoczyna się lekką gitarą, zwiastującą smutek i nadzieję jednocześnie, a
kończy się mocnym wręcz kopem w słuchacza. Trzy style, kompletnie różne od
siebie, dziwnie się łączą. Jest trochę spokoju i trochę agresji. Gdybym miał
wybierać faworyta z tej płyty – długo bym się nie zastanawiał. Jest melodyjnie,
mocno, buduje napięcie.
Pod górkę robi
się od numeru czwartego. Odczuwa się zmianę klimatu i pomysłu na dalsze utwory.
Wysoki scream i kapłańskie śpiewy przeplatają się z… normalnym śpiewem? Utwory
zaczynają się taką samą lekką gitarą. No i ujawnia się zrobiona w programie
perkusja (w pewnym momencie słychać perkusistę po amfetaminie lub innym mocnym
narkotyku). Później jest coraz gorzej. Nie na tyle źle, by wykluczać cały
krążek i dalej go nie słuchać. Po prostu wzorowanie się debiutem nie profituje
tej płycie. Można odczuć wrażenie, że Krzysztof wziął udział w wyścigu
szczurów, aby wydać akurat swój album szybciej. Bardzo pasuje tutaj przysłowie
„co nagle to po diable” (żarcik z podwójnym dnem). Gdyby przeznaczyć więcej
czasu na dopracowanie samych w sobie kompozycji album wiele by na tym zyskał.
Możliwe, że presja też zrobiła swoje. Możemy się tylko domyślać.
Pcha się teraz
pytanie: „czy polecam?” Wykluczając słaby miks, odpowiem – tak. Pierwsze trzy
utwory umieszczam w ścisłej czołówce. Każdy ma swoje wymagania, by następny
album chociażby dorównywał poprzedniemu. W tym przypadku tak nie jest.
„Panichida” i „Hospodi” były nagrywane na szybko, co nie świadczy dobrze o
całkowitym wizerunku zespołu. Obie płyty mam zapętlone w playliście, bo są
niezłe. Nie dobre, czy najlepsze. Tylko niezłe. Batushka Krzysztofa
Drabikowskiego wizerunkiem i merytoryką odnosi się do krążka z 2015 roku. I
przy tym zostańmy. Nie odstawiam tego wytworu w kąt i nie zapominam o nim. Skupiajmy
się na muzyce, nie na prywatnych problemach grupy, bo to tylko psuje jej
niepowtarzalny wizerunek.
PŚ
Setlist:
01. Песнь 1
02. Песнь 2
03. Песнь 3
04. Песнь 4
05. Песнь 5
06. Песнь 6
07. Песнь 7
08. Песнь 8
Komentarze
Prześlij komentarz